Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

rady! poczęło się, trzeba kończyć; ale to niebezpieczny interes. Teresa mnie w niego uplątała, może być i źle. Otręby na lat sześć gratka dobra, dorobiłbym się majątku, bo chłopi zamożni i ziemia dobra, choć gospodarstwo zapuszczone... dobry kąsek! ha! Teresy w tem głowa! Byle tylko pannę porwać, muszą ją potem wydać za niego i kto inny jej już nie weźmie; wstyd, plama... pożenią, przyduszą i koniec. Kiedy ginąć to ginąć, a padać to z dobrego konia. Jeszcze powiedział na lat sześć... i dodał podobno: co zechcesz! Może utarguję na dziedzictwo! wówczas niech żyje pan Boikowski obywatel, dziedzic i tylko co nie widać podsędek! Trzeba szczęścia probować, wszak to i chłopi mówią: nie wziąwszy na duszę, nie będziesz miał w duszy...
Głos nagle blisko niego odzywający się rozbudził go z tych marzeń; ujrzał przed sobą żebraka, który z lasu ciągnął i pozdrowił go zwykłem: — Niech będzie pochwalony. — Przeląkł się pan Boikowski.
— Coś za jeden? co tu robisz? — zawołał impetycznie.
— Ja! a to wielmożny pan, słowo honoru, widzę nie poznał mnie! wszakżem miał szczęście...
— To ty Janie! co ty tu robisz?
— Przechadzam się wielmożny panie; czas i pora śliczna; przytem proszony jestem od przyjaciółki mojej Moszkowej (to dobra kobieta), żebym zaniósł kartelusik do Juchima; nie mogłem odmówić choć o kuli, gdyż Moszkowę lubię... słowo honoru...
— Oj! aż nadto ją lubisz...
— Nie można nadto kochać bliźniego! — sentencjonalnie rzekł Jan.
— A żyd to tobie bliźni?