— Cóż na to poradzić! takie prawo! Nie tylko żyd bliźni, ale żydówka bliźnia, a żydzięta bliźnięta...
Boikowski choć ponury rozśmiał się.
— Nie potrzymałbyś mi konia — rzekł — do wsiadania.
— Gdybyć wielmożny pan chciał mieć wzgląd na mój stan i wspomógł mnie, szczególniej na buty, których od dawna nie mogę sobie kupić, bo mi pieniądze giną, odważyłbym się do tego konia przystąpić...
— Cóż kiedy przepijesz co ci dam!
— Ja! panie! Ja! — wymówił Jan z takiem oburzeniem i zgrozą, że ekonom znając go, znowu rozśmiać się musiał i wprawiony w lepszy humor, zdobył się na dziesięć groszy.
Jan obejrzał datek, wziął go w zęby, potrzymał konia, którego ekonom dosiadł zręcznie, ukłonił mu się i Boikowski poleciał.
Pijak weselszem poglądając nieco okiem na karczemkę, dążył ku niej podśpiewując i machając kijskiem.
— O to szelmów żydów z mańki zażyję! — mówił do siebie — naprzód mi wódki dać muszą i sporo... potem dziesiątkę im moją pokażę i sprawię sobie bankiet na wieczór; w ostatku nie wezmę odpowiedzi, póki mi z rana co nie dadzą. Nie będę miał skrupułu, nie mieli i oni litości! antychrysty!
— Jest Juchim? — spytał we drzwiach wchodząc zamaszysto.
— Nu, nu! a jak jest to co? — rzekł żyd szydersko mierząc go oczyma.
— Mam do ciebie karteczkę romansową od pani Moszkowej, o skóry co to wiesz... ale Moszkowa zgodziła się ze mną trzy kieliszki, naprzód dawaj wódkę...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.