Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dam garniec.
— Postaw mi go tutaj! — filuternie dodał żebrak.
Sura, na którą kiwnął, nalała i postawiła na stole, objął go rękami Jan i z iskrzącemi oczyma począł szybko:
— Nie bardzom ja dobrze słyszał o co się tam oni sprzeczali... Pan sam mówił, że mu ktoś czegoś odmówił, że musi mieć, kat wie co, że się pomści. Boikowski tchórzył, a jutro wieczorem postanowili zjechać się na folwarku.
Żyd podumał.
— No! — rzekł — pij swój garniec, nie odbiorę ci go choć mi wszystkiego nie chcesz powiedzieć; ale jutro rano jeśli się nie zalejesz, idź do pana Stanisława do dworu i jemu wszystko a wszystko co słyszałeś, opowiedz. Rozumiesz?
— Do Stanisława Skiby! Nie pójdę do tego człowieka — rzekł heroicznie żebrak — słowo honoru, jest to dusza niska, żałuje mi kieliszka...
— Pójdziesz i powiesz mu, da ci za to nie jeden.
— Ręczysz za niego?
— Ręczę, jak nie on to ja. Tylko dobrze zapamiętaj coś słyszał, i powiedz mu lepiej niż mnie.
Jan zniecierpliwiony gawędą, która go odrywała od garnca, chwycił naczynie i poniósł do pierwszej izby. Powąchał wódki i postawił ją.
— Samemu pić — rzekł w duchu — dobrze jest, bo się więcej wypije, ale smutno... Słuchaj Zmoro i ty Naściu, choć jesteście chłopi a ja szlachcic, chodźcie i siadajcie ze mną; ja częstuję, znajcie pana! Suro! niema djablico, dawaj chleba i soli, zapłacę.
Zmora z fajką i Naścia z kądzielą przybliżyli się