nie bez uszanowania, do stołu żebraka i bankiet się rozpoczął, a Jan podżegnięty wódką, w długie się zapuścił opowiadania o djabłach, które dopiero późno w nocy zakończył upadając pod ławę.
Nazajutrz rano, Stanisław wedle zwyczaju swego, z pacierzem codziennym szedł do ogrodu. W końcu jego była darniowa ławka, od której przez sploty gałęzi widać było krzyż nad drogą; tu on zwykle w lecie siadał odmawiać długie godzinki i litanje swoje, nim powstawali państwo i zapotrzebować go mogli. Już się było słońce podniosło i dopiekać poczynało, gdy drogą ujrzał żywo bardzo idącego ku sobie Jana. Modlitwa była skończona, dumanie ledwie poczęte, wstał i uśmiechając się zapytał:
— A przecieżeś tu nigdy być nie miał?
— Nie byłbym, ale jestem przysłany — dumnie odparł Jan.
— Od kogo?
— Od Juchima.
Tu opowiedział starcowi zdarzenie wczorajsze i urywki rozmowy, które mu pijaństwo spamiętać dozwoliło; ale z tego wszystkiego prócz stosunku Alfreda z Boikowskimi i jakiegoś knucia, nic wysnuć nie było można. Pobladł stary sługa i w pierwszej chwili rzucił się pędem ku dworowi, ale się rychło opamiętał i począł zimniej obmyślać co począć... Stanisław z mowy żebraka nic pewnego i stanowczego nie mógł wywnioskować; musiał się starać o nowe objaśnienia, bo na nich chciał coś zbudować.
Im niebezpieczeństwo zagrażające mniej jest poznane, im mniej objąć je możemy, tem większy strach wzbudza. Stanisław byłby się może tak bardzo nie uląkł, wiedząc
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.