Fruni, nie bez niespokojności oczekując skutków pierwszego kroku, bo ten stanowić miał o wszystkich następstwach.
Wieczorem Justysia przyszedłszy się rozbierać, znalazła zwitek pod książką; nie domyślała się co znaczył, wzięła go w początku za jakąś zapomnianą modlitewkę, a wyczytawszy pierwsze wyrazy, pobladła i krzyknęła.
Służąca rozbierała ją właśnie; odwróciła się do niej cała spłoniona, drżąca z zapytaniem:
— Co to jest?
— Nie wiem, pani.
— Kto tu położył ten papier?
Frunia surowością pytania przelękła, coraz bardziej tracąc przytomność, spuszczając głowę, powtórzyła raz jeszcze: — Doprawdy, nie wiem pani; nikt tu nie chodził prócz mnie i Stanisława, a ja o niczem nie wiem.
— Nie ty położyłaś tu tę karteczkę?
— Czyż jabym śmiała? proszę pani... ja ani wiem... ale cóż to jest?
Justysia, widząc tak stanowczo zapierającą się służącę żywo schowała papier; pomyślała, że to być może nierozważnym krokiem starego sługi, bo wiedziała jak Bolka kochał; przykre to na niej zrobiło wrażenie, przestraszyło ją, ale nic nie powiedziała więcej, bo że Stanisław położył tę kartkę, to już niejako w jej oczach krok dziwny, nieuważny, czyniło tylko zbyt śmiałym, ale nie występnym.
Poczęła rozmyślać, westchnęła, odczytała list raz jeszcze; nie poznaje w nim Bolka, i zbliżywszy do świecy spaliła go, postanowiwszy nic nie odpowiadać, a Stanisławowi ani matce o tem nie wspominać. Frunia, krzątając się koło swej pani widziała wszystko,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.