wyczytała w jej oczach przestrach, gniew, obrazę, boleść, rozwagę, niepokój, i w pierwszej chwili popłochu zrzekła się dalszej służby dla pana Alfreda. Ale w miarę jak Justysia ochłonywała z wzruszenia, otrząsała się z uczucia podbudzonego, Frunia widząc, że niebezpieczeństwo mijało, nabrała po trosze odwagi.
— To dobrze! — zawołała w duchu — na pierwszy raz musiała się strapić, nastraszyć, pewnie nawet nie odpisze; ale spaliła... widać że nic Stanisławowi nie powie. Za drugą karteczką oswoi się i wszystko już pójdzie dobrze.
Justysia klękała do pacierza z bijącem jeszcze sercem i rozognioną marzeniem głową, gdy Frunia porwawszy jej suknie, ostatnie na nią rzuciwszy wejrzenie, wybiegła chyżo zdać sprawę spólniczce ze spełnionego zlecenia.
Teresa czekała na nią w ogrodzie.
— A cóż? a co?
— A! byłam w strachu okropnym i panienka srogo mnie pytać poczęła, rozgniewała się...
— Rozgniewała! o! to źle, ale nie zaniosła do matki?
— Nie.
— No! to wygrana nasza; w drugim liście wspomni się pierwszy, to drugiego już pokazać nie będzie mogła.
— Ale ja, broniąc siebie, musiałam jej dać do zrozumienia, że to chyba podrzucił Stanisław.
— O! jakieś zręczna! doprawdy, jużem się takiego wykretn paradnego po tobie nie spodziewała, przepysznie! doskonale! I cóż zrobiła z karteczką?
— Spaliła ją.
— Przeczytawszy?
— Dwa razy.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.