— Jakto? czyż nie masz kogo zaufanego z gospodarzy?
— Wszystko to, z pozwoleniem jaśnie pani, hałastra i łajdactwo; upije się, zgubić może, a to grosz nie mały... Juchim dał nam kwit na tysiąc złotych do miasteczka, do swego szwagra Icka.
— Możebyś po te pieniądze sam pozajutrze pojechał?
— Nie można pani i godziny zwlekać.
— Więc kogoż tu wyprawić?
— Może jaśnie pani poszle pana Stanisława; koło dworu nic tak pilnego nie ma, mógłby się dla potrzeby skarbowej trochę przejechać; to taki pewny i stateczny człowiek.
— Spodziewam się! z niejaką obrazą, że go chwalić śmiano w taki sposób, — przerwała wdowa. — Jednak mi żal starego za tem trząść; to nie jego rzecz.
— Wypoczywa dosyć; może też jaśnie pani posłużyć choć raz.
— Dość się też napracował — krótko odparła Żacka. — Ale waćpan jestżeś tak bardzo nad Medweżnem potrzebny?
— Już moi kosarze poszli.
— A gumienny?
— Chory, jaśnie pani.
Wdowa zamilkła.
— Spytam Stanisława i przyszlę o tem waćpanu oznajmić.
— Ja tylko jaśnie pani tę uwagę ośmielam się jeszcze uczynić, — dokończył Boikowski — że jeśli nie poszlemy jutro, może być egzekucja...
Na sam ten wyraz, wdowa lękając się egzekucji nadewszystko, choć jej nigdy nie doświadczyła, bo zawsze
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.