Maciek stawił się żywo, ocierając zatłuszczoną gębę.
— Ruszaj na folwark i spytaj kto mnie jutro do miasteczka powiezie, a proś, żeby furmanka była do dnia.
— Zaraz panie!
Z kopyta, galopem pobiegł poświstując kuchta, rad, że miał zręczność przebiegać się trochę; po drodze wywrócił parę razy koziołka, wszystkie gałęzie wiszące nad głową pozaczepiał, każdy kamyk podrzucił, przez furtkę susem przesadził i wpadł tak na folwark, że niosącą samowar Matrunę o mało nie obalił.
Nie bawił i minuty i już na powrót z odpowiedzią spieszył, równie wesoło i równie żywo; ledwie Zdrowaś Marja miał czas zmówić stary Stanisław, już Maciek znowu stał we drzwiach.
— No, a co?
— O! złe panu konie dają — rzekł kuchta — wszak to Wasyl Neczaj z panem ma jechać.
Stanisław głową pokiwał.
— A kazał-żeś, żeby był rano?
— Ekonom powiedział: Ja jego tam wyganiać nie będę, bo sam z domu jadę.
Starzec wziął za kij i czapkę.
— Pójdę — rzekł zamykając izbę — rozmówię się z nim sam, tymczasem zawołaj mi Jana; powrócę zaraz, niech tu na mnie czeka.
Maćkowi bardzo pięty świerzbiały znowu tak w skokach pobiedz do sadu; ale szedł jedną drogą z panem Stanisławem, musiał się więc miarkować. Najpocieszniejszy w świecie był widok tego chłopaka, który szedł wprawdzie noga za nogą, ale dla nadania sobie ruchu, potrząsał dziwacznie niemi, ramionami ruszał, głowę podnosił i przechylał i cały był w najgwałtowniejszych
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.