Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

nie spuszczać z oka panienki i pani. Będę czuwał. Nieźle byłoby, żeby mi kto w pomoc przybył, ale kogo tu wezwać?
Zadumany starzec doszedł tak do oficyn, a na progu zastał Jana, który w nadziei kieliszka, na pierwsze słowo Maćka przywlókł się na rozkazy pana Stanisława, wiele go już teraz szanując, bo miał sobie zapewnione owe trzy prawem przepisane kielichy, a wynalazł sposób wyrobienia sobie podstępnie dwóch jeszcze u panny Kunegundy, co stanowiło bardzo już przyzwoitą całość.
— A co tam pan rozkaże? — spytał na progu, bo nie śmiał dalej wchodzić.
— Chodź do izby i drzwi zamykaj — rzekł Stanisław poważnie.
— Jakto? do izby? — wybąknął Jan zdziwiony.
— A tak! choć mi izbę zapowietrzysz, cóż robić?... A jak się tam ma twoja noga po smarowaniu?
— Trochę lepiej, bardzo dziękuję; ale mnie szczególnie służy wódka... z mydłem.
— Ba! ba! dość masz już tej wódki we środku, nie potrzeba jej na wierzch. Czy możesz przejść choć kilka kroków bez pomocy kuli?
— Kilka kroków mogę, byle kijaszek.
— Słuchaj-że Janie — ciszej dodał Stanisław — użyję cię jako uczciwego człowieka, do bardzo ważnej sprawy, sprawy dla mnie głównej, bo tu chodzi o moją panię i o moją panienkę. Jeśli mi się dobrze sprawisz, póki życia twego będziesz miał chleba kawałek, za to ci ręczę, choćbym ci miał swój oddawać... a jeśli się upijesz...
— Wy bo mnie panie Stanisławie zawsze, zawsze posądzacie, — zawołał z żalem Jan — czyż ja już naprzykład taki jestem pijak, nie przymierzając jak