Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/103

Ta strona została skorygowana.

po całéj Warszawie, ty się nigdzie pokazać nie możesz bezpiecznie!
Młody chłopak mówił z widoczném wzruszeniem, ściskając dłoń Konstantego, który milczał, patrzał i przybierał z uśmiechniętéj twarz coraz poważniejszą i smutniejszą.
— No! no! — odezwał się wreszcie przymuszając do półuśmiechu — nie gdérz, nie gdérz ty dwudziestoletni mentorze starego Telemaka. Jak się to stało... dalibóg sam nie wiem. Nie bywam nigdzie, licho mnie skusiło na redutę. Sam nie wiem kto mi tu dostarczył biletu... nie wiem dlaczego poszedłem, jak mi się w głowie zawróciło i com im nagadał...
Ale wiesz co, Stefusiu, tego com zrobił, nie żałuję. Postąpiłem nierozważnie pod wpływem szlachetnego niepotrzebnego może oburzenia, które lepiéj było jak tyle innych uczuć zgnieść i ukryć w sobie... Stało się! Widok téj rozpusty, tego świata płochego, téj szalonéj zabawy, szaleńszéj gry o kupy niewiedzieć jak nabytego złota.. oburzył mnie, zapalił... oszalałem...