będzie, Stefusiu... gdybym się miał do ostatniego sfantować, dotrwam przynajmniéj, dopóki się to nie przegotuje i nie przewrze. Inaczéj być nie może. Bądź co bądź, trzeba męztwo okazać czynem, okazawszy je słowem.
Stefuś poczerwieniał... ruszył ramionami.
— Znając cię, Konstanty, nigdybym był nie podobnego nie przypuścił, żebyś ty cichy i spokojny do zbytku, mógł publicznie w taki sposób wystąpić. Wiedziałem, że nie jesteś tchórzem, ale takie dziwne zuchwalstwo... daruj mi...
— Nie mam ci co darowywać — rzekł kniaź — jest to, jak je nazwałeś, zuchwalstwo istotnie... ja sam nie inaczéj je dziś cenię, może go żałuję, przecież nie pora opłakiwać, co się z uczciwéj pobudki zrobiło trochę zażywo. Stało się... a jak się stało, jeszcze raz powtarzam, nie wiem. Na pięć minut przed tém wystąpieniem nie myślałem o niém, nie miałem idei, bym się mógł na coś podobnego ośmielić. Nagle serce drgnęło, krew zakipiała, język
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/105
Ta strona została skorygowana.