Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/107

Ta strona została skorygowana.

powietrze, — dodał wzdychając Stefuś, — błota w dni słotne, pyłu w dni skwarne... podostatkiem... ale... powietrza!!
Stefan usunął się od stolika, a kniaź żywo począł się ubierać, nie tak, jak ówcześni eleganci, ale trochę z kozacka i po staropolsku. U okna przywieszone lusterko służyło do ogolenia, woda do umycia w dzbanuszku stała gotowa, suknie właściciel sam przetrzepał i wyczyścił, buty safjanowe wytarł, w kwadrans stał już wyświeżony w czarnym swym kontusiku wczorajszym, z czapką na bakier i małą czarną szabelką u pasa.
Strój ten sam już był mógł w Warszawie zwrócić naówczas oczy i zdradzić incognito wieśniacze, była to bowiem chwila odrodzenia polskiego narodowego ubioru. Sadzono się na krój i kolory świetne, na błyszczące ozdoby, na szable stalowemi djamencikami wysadzane, guzy, spinki, pasy i łańcuszki, na misterne wyszywania i pętlice... Młodych szczególniéj ludzi niewielu pozostało wiernych wieśniaczemu kontuszowi, w spadku może otrzymanemu