Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/114

Ta strona została skorygowana.

po téj przeklętéj reducie zaspałem przeciwko mojemu obyczajowi...
— Ale ja znajduję, że i teraz tu bardzo miło... — rzekł Stefan.
— Już to nie to co o piątéj, — westchnął Konstanty, — o piątéj ja tu jestem sam jeden gospodarzem... Pawilon zamknięty, wszystko śpi, bo się późno pokładło, pod kasztanami na ławach żywego ducha... rosa na trawie... a w dali tylko brzmią dzwonki klasztorne...
To mi przypomina naszego życia żywioł główny — wioskę, wioskę, z któréj my nie umieliśmy bodaj tego uczynić, czém ona byćby mogła — rajem!!
Rzekł i westchnął.
— Hej Stefusiu kochany, — dodał po chwili, — kiedy to my oba siędziemy pod staremi lipami w niegdyś mojéj Korjatówce?... czy ja ją odzyskam?.. Mój Boże, mój Boże, a tam grób ojca i matki... tam posiane po ścieżkach mojego dzieciństwa wspomnienia, tam serce moje przyrosło...
— Widzisz Konstanty, — przerwał rzewnie Stefan, — chciałeś odzyskać Korja-