Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/117

Ta strona została skorygowana.

Kniaź popatrzył trochę, ruszył ramionami, schował swój skarb do kieszeni i ścisnąwszy dłoń brata, poszedł z nim ku pawilonowi... W pokoju otwartym na ogród, znaleźli tylko jakąś damę nad filiżanką czekolady, która jéj widocznie za pretekst służyła tylko, i starego jegomości przy winnéj polewce, widocznie bardzo mu smakującéj, gdyż nielitościwie głośno ją chlipał.
Zasiedli skromnie w kąciku, prosząc po cichu o kawę, i zaczęli z młodzieńczym apetytem ją spożywać, gdy do pawilonu wszedł wytwornie ubrany młodzieniec... w czarnym wprawdzie rannym fraku, ale widocznie należącego do elegantów... Włosy same utrefione starannie i harbejtel świeżuteńki z pięknym fontaziem, mankiety koronkowe, dewizki kosztowne, zdradzały modnisia w ranném incognito... Twarzyczkę miał prawie dziecinną, uśmiechniętą, słodziuchną, pieszczoną... ale bladą jakąś, bo na niéj siły młodości zdawały się walczyć z jakimś złowrogim wpływem, który ją ni-