Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/119

Ta strona została skorygowana.

wychodziła. Służący w tejże chwili nadbiegł z musującą czekoladą i postawił ją przy kapeluszu, a młodzieniec siadł tuż za kniaziem i począł mu się przyglądać bacznie. Stefan i brat jego rozmawiający dotąd żywo, musieli zamilknąć, sąsiedztwo zbyt było blizkie.
Śpieszyli téż z kawą jak mogli, aby się wynieść co najprędzéj, gdy ów perfumowany sąsiad nagle z wielką grzecznością podniosłszy się, przystąpił do kniazia.
— Niech mi książę daruje — rzekł z ukłonem — że go śmiem nieznajomy zaczepiać w miejscu publiczném. Miałem przyjemność słyszeć wczoraj na reducie jego wystąpienie, pełne szlachetnego oburzenia, które tak potężne uczyniło na wszystkich wrażenie, że dziś o niém tylko cała mówi Warszawa... Usłyszałem tam i nazwisko w. książęcéj mości, a że jestem zpowinowaconym z nim, miło mi się mu przedstawić i... prosić go, abyś na mnie raczył być łaskaw... Nazywam się Siemionowicz... matka moja była z domu Kur-