— Żartujecie, kuzynku — rzekł — temu nie uwierzę.
— Wierzcie mi albo nie, jak chcecie; ale ja, o ile znam wielki świat nasz, zaręczyć wam mogę, że niezadługo strwożeni książęta Woronieccy sami wam zgodę zaproponują... Zobaczycie.
Jeśliście tego nie uczynili przez nader rozumną rachubę.
— Przez rachubę? ja?! — wykrzyknął zrywając się kniaź i łamiąc ręce. — Kuzynie, znać, żeście mnie nie znali, jeśli wam to na myśl przyjść mogło. Ja! przez rachubę...
Siemionowicz wstał żywo i począł przepraszać.
— Kochany kuzynie, słowo honoru, nie chciałem cię obrazić.
— Nie posądzam o to, aleście mi otworzyli oczy. Tak, ludzie mogą wziąć to za wyrachowanie... o ja nieszczęśliwy!
— Ja się mogę mylić — przerwał Siemionowicz; — to myśl niedorzeczna.
Strapienie Konstantego odmalowało się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/124
Ta strona została skorygowana.