Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/128

Ta strona została skorygowana.

się ona uśmiechać mogła, patrzał... milczał, stracił przytomność.
Mówią o niepokonanéj sile woli... gdy tą siłą tajemniczą kobieta w całym blasku swéj młodości, z wiarą w swą potęgę zleje we wzrok, w ten promień duszy gorejącéj... trzeba być kamieniem, ażeby się w tym ogniu nie roztopić...
Wystawcież sobie anachoretę, co marzył a nie dotknął nigdy wykwintniejszego świata... pełnego pragnień młodzieńczych, niezaspokojonych potrzeb serca stęsknionego za uczuciem, który spotyka nagle na kamienistéj życia dróżynie taką czarodziejkę... a nieznając kłamstw i fałszów niebiańskiego wzroku niewiasty, na słowo gotów uwierzyć wejrzeniu.
Gietta była tego poranku, czém ją widzieliśmy wczora... taką, jaką ją pan Bóg stworzył na utrapienie ludzkie... marmurową boginią, pełną wdzięku zalotnego, uroczą a zimną... Chłód dawał jéj tę moc nad sobą i przedłużał dziecinny niemal wyraz twarzy, któréj żadna namiętność głębsza nie przebiegła piorunowym swym