Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/134

Ta strona została skorygowana.

Pospiesznym krokiem pobiegli.
— Będziesz się ze mnie śmiał, — szepnął kniaź, — ale ja muszę się jeszcze wprzód ze wszystkiego przed moim Metlicą wyspowiadać. On jeszcze o wczorajszém nic nie wie! A co powie na to wszystko...
Stefuś się uśmiechnął.
— Oryginalnego masz mentora... — zawołał.
— Nie mentora, ale opiekuna i dobroczyńcę, — dodał kniaź wzdychając.
Wdrapali się na wschody pomijając żydków, przekupniów i ludność téj gospody przepełniającą nieustannie, a kniaź dobywał klucza, aby swą izdebkę otworzyć, gdy zdziwiony postrzegł klucz w zamku.
— A! to już Grzegórz u mnie gospodaruje... — zawołał.
Drzwi uchylili i weszli. Izdebka była w największym nieładzie, poprzedzającym zwykle uporządkowanie; rzeczy porozrzucane, stołki porozstawiane, łóżko ściągnięte... W pośrodku mężczyzna postawy