Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/141

Ta strona została skorygowana.

księciu do nich. To Siemionowicza sprawa, faktornego mu się zachciało!
Ruszył ramionami, i dobył zegarka z kieszeni.
— A! ta młodzież! — zawołał — choćby i sam książę jegomość... słowo się rzekło, pójść na objad do takiego domu, gdzie posadzki perfumują, a w czém?
— Jak stoję! — zawołał kniaź.
Grzegórz spojrzał nań i rozśmiał się.
— Podnieśże książę nogę do góry — rzekł — toż but dziurawy... ja to wiem... obejrz łokcie? wytarte... ani odzienia porządnego, ani obuwia, ani żadnéj rzeczy, która jego jest. Tak nie może być.
— Pójdę tak, jak stoję, lub nie idę — rzekł stanowczo kniaź — takem się im obiecał i tak być muszę. Gdybym się wyelegantował do nich, siebiebym skrzywdził.
— Bardzo ślicznie — przerwał Metlica — ale tu nie o elegancji mowa, tylko o dziurawych butach; na to ja nie pozwolę. Kontusz niech będzie czarny, ale nowy!