dworu, nieukazujący się nigdy, tajemniczy człowiek zakulisowy, łamali sobie głowy nad dogodzeniem pieszczoszce, która zawsze jeszcze ostatecznie była niezadowoloną z niczego. Ten objad improwizowany, wpadłszy na chwilę do domu, zadysponowała Gietta marszałkowi osobiście przed jéj oblicze powołanemu w ten sposób:
— Słuchaj pan, panie Żegliński... ma być o trzeciéj obiad na kilka osób najwykwintniejszy, najlepszy, najosobliwszy, jaki potrafisz wymyśleć i kazać zrobić... proszę nie żałować pieniędzy... Jeśli nie będę kontenta, stracisz pan miejsce... słowo daję... Nakryć do stołu w sali na dole, ubranéj w kwiaty i wazony... wziąć serwis mego teścia.
— W pakach opieczętowany — mruknął Żegliński.
— Paki rozpieczętować, ja każę... Łam pan głowę i staraj się, żebym go nie wypędziła.
Ów Żegliński, który był wszetecznie ko-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/147
Ta strona została skorygowana.