Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/152

Ta strona została skorygowana.

francuzczyzną, akcentem i formą tak piękną, że starosta osłupiał.
— A! rozumiem cię ptaszku, — rzekł w duchu, — ty tylko udajesz prostaka...
Powiększyło to jeszcze uprzedzenie, jakie gospodarz miał przeciw niemu. Starościna była tryumfującą.
Gdy dano znać, że obiad był na stole, skinęła na męża, aby służył kasztelanowéj, a sama pochwyciła kniazia i umyślnie pozostawszy parę kroków za niemi, przez cały ciąg podróży do dolnego salonu uwzięła się go bałamucić w sposób najokrutniejszy; patrzała mu w oczy, pokazywała ząbki, schylała się, aby szyję admirował... poprawiała rękawiczki, aby rączkami zachwycić... wysunęła parę razy nóżkę, niby lękając się o trzewik...
Ten napad wytrzymał kniaź Konstanty, jakkolwiek młody, ze stoicką odwagą, serce mu biło, krew kipiała, ale to wszystko raczéj przestraszało go, niż czarowało. Przypisywał całą tę strategię niewinności i dziecinnemu trzpiotowstwu.
Przy obiedzie wszczęła się poważniej-