Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/156

Ta strona została skorygowana.

Szczęściem gwar rozmowy nie dał dosłyszeć téj osobliwszéj odpowiedzi nikomu oprócz Ninie. Kobiety spojrzały po sobie, gospodyni surowo popatrzała na lokaja i na tém się skończyło. Ale trwoga i niepokój, potrosze gniew, opanowały starościnę, a mąż, który śledził wyraz jéj twarzy, domyślił się łatwo, iż bilecik nie był zupełnie obojętnéj treści. Podejrzliwy, posądził o wcale co innego niż on w istocie zawierał.
Objad miał się ku końcowi, gdy ciekawi goście, których gospodyni wyglądała, zaczęli się u drzwi meldować. Danym był z góry rozkaz, aby ich wpuszczano.
Starosta, którego zły humor zwiększył się jeszcze odkryciem, że z jego domu rodzaj widowiska zrobiła żona, powstał na przywitanie przybyłych, ale sarkastyczny uśmiech jego dosyć mówił o uczuciu, jakiego doznawał.
Oczy wszystkich zwracały się ku czarnemu kontuszowi kniazia, który mimo uprzykrzonego tego położenia człowieka wystawionego na widok niechętnych sobie