Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/158

Ta strona została skorygowana.

— Panie szambelanie, — odparł Konstanty — moje wystąpienie tłómaczy najprzód reduta, na któréj jeśli wolno było wystąpić stu djabłom z groźbą, wolno było mnie téż z przestrogą.
— I grać rolę Kassandry?
— Bodajby — odparł książe, przybierając minę poważną. — Są chwile stanowcze w życiu narodów, są rozdroża historyczne, na których staje państwo i społeczność, a czasem głos pojedynczego człowieka może zmusić do upamiętania.
— Czy książę znajdujesz, że my go tak potrzebujemy? — śmiejąc się spytał szambelan.
— Takie jest moje przekonanie.
— Cóż za rada wedle was, coby nas zbawić mogło?
— Powrót do staropolskiéj cnoty, do starochrześcjańskiego obyczaju, ofiarność wszystkich, karność, męztwo i wiara w siłę, jaką daje cnota.
— To są słowa — rzekł szambelan — vox, vox...
— Dla stworzeń, co języka ludzi nie