butach... Otarty w świecie p. Mierzyński, przybrał był jego maniery, a swych kljentów i znajomych traktował z góry i protekcjonalnie.
Ujrzawszy wchodzącego rzadkiego gościa, rzucił się ku niemu Metlica... Mecenas nie przestępując progu, oczyma zdawał się szukać kogoś.
— A! jest kniaź? — zapytał, — to dobrze... mam z nim do pomówienia.
Konstanty wstał na powitanie; podano krzesło dostojnemu gościowi, którego łaski skarbić było potrzeba.
Usiadłszy i podparłszy się, gładząc wąs ręką z sutym pierścieniem herbownym, mecenas popatrzywszy na swego kljenta, rzekł z uśmiechem:
— No, coś mi to książe nabroił? co ja to słyszę? a to śliczna pomoc do procesu!
— Cóż takiego? — zapytał Konstanty.
— No, no! niewinniątko! a wczorajsze wystąpienie na reducie...
— Jakiż to ma związek z procesem?
— Bardzo wielki, naprawdę — odparł
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/169
Ta strona została skorygowana.