Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/17

Ta strona została skorygowana.

— Weźmiemy fjakra z ulicy.
— No, dobrze, fjakra... to mi wszystko jedno... Ale jeszcze dziś, dziś wieczorem, dziś koniecznie. Prorok mi uciec może, a ja chcę wiedzieć z ust jego przyszłość moją!
— O dziecko moje — zawołała Nina. — Jabym ci ją przepowiedziała, nie będąc prorokiem. Rodziłaś się, by być szczęśliwą; będziesz nią, choćby twe szczęście najwięcéj drugich kosztować miało... Będzie ci się powodziło, i z uśmiechem na różowych ustach nie potrafisz się nawet zestarzeć.
Gietta zerwała się z sofy, zrzuciła szal, którym była spowita, i klaszcząc w rączki, poczęła skakać po pokoju. Wzięła w drobne paluszki sukienkę, stanęła naprzeciw zwierciadła, ułożyła kibić, przegięła się, śmiała się do siebie. Wtém nagle, co u trzpiota nie nowina, porzuciwszy taniec nierozpoczęty, przybiegła do przyjaciołki i siadła przy niéj.
— Obie... słuchaj... ubierzemy się czarno, jednakowo; ja się zakwefię, aby twa-