mi na dziś testamentu dziada waszmość kniazia Symona... oryginał... przyszedłem właściwie po niego.
— Idę i przyniosę go natychmiast! — zawołał książę i ruszył się z miejsca.
Mecenas pozostał w krześle zadumany. Grzegórz skinął na Julkę szepnąwszy jéj słów kilka... przyniesiono zapleśniałą butelkę...
— Panie mecenasie — odezwał się pokornie podając kieliszek węgrzyna, który się zwał królem Janem... — po co to z młodymi dysputować... macie plenipotencję, róbcie co wam serce dyktuje.
— Ależ to już nie młokos! — rzekł Mierzyński — niech wié i rachuje się z tém, co robi.
Domawiali tych wyrazów, gdy blady, z załamanemi rękami kniaź Konstanty wpadł jak piorun do pokoju... Grzegorz ujrzawszy go, przeraził się nim jeszcze usta otworzył.
— Papiery wszystkie skradzione!! — zawołał Konstanty — pokój znalazłem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/174
Ta strona została skorygowana.