ście rzekł Hirsz — od godziny trzeciéj do siódméj stał na wschodach prowadzących na górę jeden z naszych. Czego on tam stał, ja tego naturalnie powiewiedzieć nie mogę, ale mogę zaręczyć, że on sam dla siebie patrzał na każdego co wchodził i wychodził.
Żaden z naszych i żaden z tych, coby mogli te papiery kraść, nie był na górze.
— Ale kto był? kto był... — zapytał Grzegórz.
— No, było osób wiele... kilka kobiet, żadna nie nie wynosiła... O godzinie piątéj, przyjechał doróżką jakiś panicz młody, bardzo fejn elegant... śpiewając wszedł na górę, chodził długo po korytarzu, potém wszedł do któregoś mieszkania i nie było go. Wyjeżdżając nazad niósł w serwecie coś jak książki.
— Jak wyglądał? jak wyglądał? — przerwał kniaź i Metlica.
— Jak oni wszyscy wyglądają! co to mówić! Extra fein, po francusku, z harbaitlem.
— Mały, słuszny?..
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/182
Ta strona została skorygowana.