potrzebował pociechy i zajęcia, tegoż wieczora pojechał na assamble do pani krakowskiéj. Tu błądził prawdziwie jak dusza w czyścu, i zdaniem wszystkich był uosobionym nudą... ziewał nie kryjąc się wcale, patrzał nie widząc, chodził potrącając kobiety, nadeptywał na suknie, obrywał firanki, stawał tyłem do znajomych, mięszał się w rozmowy niewłaściwe.... Wśród téj wędrówki rozpaczliwéj los... nadarzył mu siedzącą w kątku samotną kasztelanowę. Była to jego pierwsza w życiu, choć nieco już ostudzona miłość... Znajdując ją opuszczoną, smutną, przybiegł szczęśliwy tą myślą, że przy niéj lepsze czasy sobie będzie mógł przypomnieć. Miejsce niezajęte było obok, rzucił się na nie... Ale w téjże chwili wystraszona tym napadem kasztelanowa, wstała.
— A! czy téż i pani nademną litości mieć nie będziesz! — zawołał błagająco starosta.
Nina odwróciła się, oczekując wyjaśnienia.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/184
Ta strona została skorygowana.