Gniewała się na męża za swego gościa, przynajmniéj tak jak on na nią... Mimo owéj kartki djabelskiéj jakieś dziwne uczucie ciągnęło ją ku temu nieznajomemu świadkowi. Nie serce przylgnęło do niego, ale fantazja za nim goniła. Czułą, że po pierwszém przyjęciu książę już u nich nie będzie... a pragnęła go widzieć, chciała go bronić, pomagać mu, wziąć go w swoją opiekę.
Czyż nie sam los jéj go oddał? nie byłoż w tém przeznaczenia?.. Zdawało się jéj chwilami, że mogłaby go pokochać. Znudzona tymi ludźmi jednakowymi, którymi była otoczoną, znajdowała dziwny wdzięk w dzikim wieśniaku, pełnym życia, odwagi, ognia, którego w innych nie spotykała.
— Ręczę — mówiła sobie pocichu — że ten człowiek inaczéj będzie kochał... tak jak to kochają w książkach... strasznie, strasznie... bez miary... aż do śmierci! A! jaka to być musi miłość ciekawa!!
I starościna głęboko się zadumała.
Któż wié, może oprócz téj chorobliwéj
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/191
Ta strona została skorygowana.