cznego brata, którego pani widziała w ogrodzie, a za całą opiekę starego sługę domu... Ten, słyszę trzyma tam garkuchnię i karmi go.
— Mój Boże! otóż to losy ludzkie! Korjatowicz! kniaź! Mówią, że to taż sama rodzina co Wiśniowieccy, z których był jeden na tronie...
— Niezawodnie ta sama.
Starościna znowu się zadumała.
— Szkoda mi go — rzekła — ale są przeznaczenia.
— Ja go już nie żałuję — grzecznie zawołał Siemionowicz — od czasu, jak nad tym kuzynkiem moim pani się raczysz litować... jest szczęśliwy.
Pieszczoszka uśmiechnęła się milcząco. Gdyby Siemionowicz umiał był czytać w wejrzeniu, zrozumiałby, że jéj wzrok mówi:
— Więcéj niż litość czczą mam dla niego...
Ale ten hieroglyf do wysylabizowania tém był trudniejszy, iż nikt Gietty o czułość nie śmiał posądzać...
Jeszcze stał przed nią Siemionowicz
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/194
Ta strona została skorygowana.