Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/207

Ta strona została skorygowana.

Pani Zamojska i Krasicka szmerem wyrazistym potwierdziły wyrazy ulubionéj króla siostrzenicy.
— Cóż starościna chce dla niego? — zapytał król.
Marszałek koronny poruszył ramionami i uśmiechnął się.
— Jestem pewny — rzekł — iż ona nie wie dobrze sama czego chce... ale i to pewna, że gdy czego zapragnie, nie zna miary... żądałaby może, abyś go W. K. Mość zrobił odrazu dygnitarzem, dał mu parę starostw... que sais-je! Słowem oddaje go w opiekę W. K. Mości.
— Ale ja nie znam pupilla.
— Nikt go nie zna, jedna starościna s’en est coiffèe.
— A! to nie na długo! — szepnęła marszałkowa — Król może być spokojnym, elle ne reviendra pas une seconde fois à la charge.
Stanisław August chodził ciągle.
— Wracając do pierwszego przedmiotu — począł Mniszech — bo mi leży na sercu, i my téż winni jesteśmy.