się, aby kto nie wszedł... rumienił się, bladł, słabnął.
— Chciej mi pani wierzyć, że na wieki wdzięcznym jéj będę, że masz we mnie sługę, niewolnika... więcéj niż brata.... człowieka, którego życiem możesz rozporządzać.
— Cóż się stało z pojedynkiem? — zapytała, wysłuchawszy tych słodko brzmiących wyrazów starościna.
— Zdaje mi się, że z niego nic już nie będzie — rzekł książę — ale zkądże pani wiész?
— Ja wiem wszystko! — uśmiechnęła się — a przyszłam do was... z prośbą.
Książę zadrżał cały.
— Z prośbą? — zapytał.
— Król — dodała — do którego udało mi się dojść za możném pośrednictwem jego rodziny, chce, żebyś mu się w. ks. mość prezentował.
— Ja! królowi! a pani! to niepodobieństwo...
— To konieczném — dodała żywo — będziesz książę przyjęty łaskawie, sprawa
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/219
Ta strona została skorygowana.