Gietta upadła na kanapę, starosta milczący stanął wpatrując się w nią...
Był to pięknych rysów mężczyzna, młody, z obliczem myślącém, prawie smutném, któremu strój obcy nadawał jakąś cudzoziemską fizjognomję, rzekłbyś, francuza lub anglika. Typ polski starł się nie wiemy jakim trafem z twarzy, którą europejską, arystokratyczną, rasową nazwać było można...
W mowie téż akcent miał cudzoziemski, a gdy się zmusił do mówienia po polsku, często język kaleczył... Ubrany był bardzo wytwornie, z największą elegancją, ale skromnie. Czarne suknie, fjołkowy frak aksamitny, ciemna kamizelka, wszystkie akcesorja stroju, harmonijnie i ze smakiem były dobrane. Ręce, które zpod koronkowych mankietów wyciągał właśnie poprawiając je, były niemal kobiecéj piękności, białe, pulchne i poznać było łatwo, że nigdy ich żadna nie znużyła praca... Były to ręce do bawienia się niemi... nie do walki z losem, któremu twarda tylko dłoń podołać może.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/22
Ta strona została skorygowana.