moczkiem... Patrzała, ale milcząc już i smutna podała rękę kniaziowi, który ją z żywą ucałował wdzięcznością.
— Wyjrzyj pan na korytarz, — zawołała.
Konstanty otworzył drzwi, w korytarzu w istocie nie było nikogo, chociaż baczniejsze oko odkryć mogło za jedną framugą skrytą kobietę jakąś, w drugiéj przytulonego mężczyznę. Kniaź chciał dla bezpieczeństwa przeprowadzić starościnę, na co ona nie pozwoliła... szybko, drobnemi kroczkami zbiegła ze wschodów pierwszego piętra, a daléj na Marywilu ukryć się w gęstym tłumie nie było trudno.
Po téj osobliwszéj przygodzie kniaź długo musiał oprzytomniać się, aby uwierzyć, iż była rzeczywistością nie snem i złudzeniem... Wrażenie tych naciskających się wypadków... jednych po drugich z takim pośpiechem, z taką gwałtownością, odejmowało mu władzę zdrowego sądzenia o nich. Pokierować się wśród tych Scyll i Charybd nie umiał. Jedynym zawsze środkiem zdawała mu się — uciecz-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/222
Ta strona została skorygowana.