Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/225

Ta strona została skorygowana.

dodał załamując ręce i ze łzami prawie, — gdyby nie oczywistość, jabym sam temu nie wierzył... Wy...
Konstanty pochwycił go za rękę.
— Słuchaj stary, — zawołał, — wierzysz ty jeszcze mojemu słowu honoru?
— No, to co?
— Daję ci słowo, że w tém nie było nie zdrożnego, że to nie żaden romans, nie żadna płochość. Osobę, która tu przyszła, przyprowadziła litość, uczyniła nierozważną ofiarę.
— Bardzo nierozważną, — zawołał Grzegórz, — jeśli jéj o siebie nie chodziło, mniejsza o to... ale po co księcia kompromitować. Ludzie widzieli... wszak Julka do mnie wleciała jak oparzona i mówić nie mogła, tak ją to przeraziło.
— Grzegorzu... powtarzam słowo, żem niewinny, że to osoba najszanowniejsza.
— A jużciż szanowna, kiedy gubi takie koronki, które kilkanaście dukatów są warte... bardzo szanowna! niedowierzająco kiwał głową.
Mów tam sobie kniaziu co chcesz, ale