wała się z czém pochwalić, lub żądała pomocy, albo bardzo była znudzoną. O nudach na ten raz mowy nie było, bo śliczna Gietta niezmiernie zajęta, ożywiona, dosyć nawet była z siebie szczęśliwą... Chciała tylko do sprawy swéj, to jest do sprawy księcia Konstantego wciągnąć koniecznie Ninę. Dla niéj nie było nic niepodobnego, a jak skoro powiedziała sobie, że się coś stać musi... musiało. W główce jéj zrodziła się myśl narzucenia Ninie trochę opieki nad protegowanym, nie żeby się nią, broń Boże, dzielić chciała, ale że upatrywała w tém dla siebie wiele dogodności. Chodzić do niego często było trudno, schadzać się z nim w ogrodzie niebezpiecznie, ale jak doskonale można było za to zainstalowawszy u kasztelaństwa... tu go zawsze mieć, ile się razy podobało!! A więc śmiało do dzieła... Udała się do przyjaciółki, którą, jak prawie zawsze, zastała nad książką.
— Wiesz co, — rzekła spojrzawszy po przywitaniu na kartki, — ty sobie oczy psujesz! Na co ci to czytanie! wierz mi,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/237
Ta strona została skorygowana.