Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/243

Ta strona została skorygowana.

ném, nielitościwém. Żartował i wyśmiewał wszystko.
Niecierpliwiło to jego żonę, a dziwiło kasztelanową. Wreszcie Gietta wstała.
— Pani starościna pozwoli — rzekł mąż — abym jéj albo mój powóz ofiarował lub towarzyszył do domu; wiem bowiem, że swoich koni nie masz.
Gietta się zarumieniła.
— Czy wolno mi jechać razem?
— Ja pójdę pieszo — sucho odparła żona.
— Do domu? — zapytał starosta.
— A cóż to pana obchodzi? — groźno zapytała kobieta.
— Mam mały interesik.
— Do mnie? — zapytała zdziwiona.
— Tak jest... do pani.
— Cóż tak pilnego?
Starosta się uśmiechnął tylko, pożegnał kasztelanową i nielitościwie w ślad poszedł za żoną. Trochę niespokojna, nie patrząc na niego, nie odwracając się, starościna poszła do domu, a w progu zastała już