sta. — Dopóki kaprysy pani nie przechodziły pewnéj granicy zwykłéj, cierpiałem je z pokorą.
— Ja także. Nie mamy sobie nic do wyrzucenia.
— Teraz położenie się zmienia... Chodzisz pani, jeździsz, zapraszasz nierozważnie, zawierasz stosunki, ośmielasz płochych, kompromitujesz się tak...
Gietta zaczęła się śmiać przymuszonym suchym śmiechem.
— Ale gdzież pan żyjesz?.. na jakim świecie, że nie widzisz, jak są wszystkie małżeństwa urządzone?... Tyranja mężowska nie w modzie i nie we zwyczaju; nie znosimy jéj. Małżeństwo jest pewną spółką, do któréj serce nie wchodzi... Ja pana nie kontroluję.
— Ale ja nie chodzę przebrany, ani do wieszczbiarzy.
— Kasztelanowa była ze mną! — zawołała starościna.
— Ani rankami do Saskiego ogrodu.
— No, to cóż?
— Ani — dodał z naciskiem — do mło-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/245
Ta strona została skorygowana.