Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/248

Ta strona została skorygowana.

chałam nigdy, nie wiem, pokocham chyba może gdy stracę! a! toby było osobliwsze...
Podała mu rękę... biédny starosta nie wyciągnął swojéj, skłonił się, to lekceważenie jego uczucia bolało go... mówić nie mógł... wyszedł, a starościna pośpieszyła do kantorka, aby wielką nowinę, zmianę swojego losu zwiastować przyjaciółce. Bawiło ją to, że przez kilka dni o niczém mówić nie będą tylko o jéj rozwodzie. A co o nim mówić miano, nie obchodziło ją wcale. Była to rozrywka...
W parę dni potém kniaź powróciwszy z koszar od Stefusia, przechadzając się po pokoju swoim, postrzegł na stoliku papiery, które mu były skradzione, rzucone na kupę.
Oczom swoim zrazu wierzyć nie chciał, rozpatrzył je... były wszystkie, porozrzucane nieco, ale w całości. Na wierzchu leżała karteczka:

„Prosta ciekawość i ochota zweryfikowania praw do tytułu w. ks. mości, który kontrasygnuje i konfimuje
Sto djabłów.“