— Cóż się to stało, że się pani starościna przeniosła?
— Jakto?... książę nie wiesz nic?
— A cóż mam wiedzieć?
— Książę nie wiesz, że, gdym była u niego, mój mąż mnie śledził, widział..... i że jesteśmy w rozwodzie?
— Z mojéj przyczyny! — łamiąc ręce zawołał Konstanty. — Ale ja...
Starościna śmiać się zaczęła.
— Ale to się stało dla mnie największém szczęściem, ja tego oddawna pragnęłam. Jestem księciu wdzięczna, jestem wolna!!
Klasnęła w ręce.
Konstanty słuchał, patrzał osłupiały. Ta wesołość zdawała mu się przybraną, udaną, heroiczną, ale nie szczerą; nie znał jeszcze ślicznéj Gietty. Musimy dodać, że teraz gdy starościna była wolną, gdy postępowanie księcia nie było ani niebezpieczném, ani potrzebowało być ukrywaném, on i cała ta sprawa daleko mniéj ją nęciła. Kniaź, który powinien był już stracić głowę, oszaleć, zakochać
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/252
Ta strona została skorygowana.