Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/253

Ta strona została skorygowana.

się do wścieklizny, wydawał się jéj nadto zimnym.
Nie mogła się wydziwić jego skromności i zbyt głębokiemu poszanowaniu.
— Widzisz, mości książę — zawołała wesoło — jak to niebiosa zawsze dobre uczynki wynagradzają... Przyszłam z pociechą do was... i z tego powodu ziściły się najgorętsze moje życzenia. Starosta mnie znudził, nie mogłam go znieść.
Kniaź milczał.
— Ale siadajże, mów, spowiadaj się, zwierzaj przedemną...
W téj chwili Konstanty, który nie wiedział, jaki nadać obrót rozmowie, nieśmiało dobył chusteczki czarnéj jak relikwje zawiniętéj i rzekł:
— Pani u mnie zostawiłaś...
— A, moja Marja Antoaneta!... Darmo umęczyłam Marysię. — Zaczęła się śmiać — Właśnie mi jéj dziś brakło... Włóżże mi ją książę sam.
Na ten niespodziany rozkaz Konstantemu ręce się zatrzęsły. Zbliżył się z trwogą, rozłożył chusteczkę... wzrok jego mi-