Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/256

Ta strona została skorygowana.

życie jest na wsi?... To gnicie, ale nie życie!...
— Widzisz pani, jak trudno nam zgodzić się na jedne pojęcia!...
Starościna zamyśliła się.
— Jakże, i książę nie pożałujesz Warszawy?...
Ledwie że nie dodała — mnie.
Konstanty westchnął.
— Z Warszawy wyniosę smutne niedoli długiéj wspomnienie i jednéj tylko chwilki jasnéj.
Starościna nie powiedziała nic, ale pomyślała, że i ten człowiek mógłby być bardzo nudny. Szukała w nim oznak namiętności i nie znajdowała, dziwiąc się, że nie szalał. Młodzieniec trzymał się na wodzy.
W istocie położenie obojga było wcale dziwne. Starościna zajętą nim być chciała, on jéj był wdzięcznym, ale ona wahała się zanadto go ośmielić, on się obawiał ją obrazić. — Na dość stygnącą rozmowę przyszła umyślnie zaproszona kasztelanowa, którą Gietta chciała mieć