Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/259

Ta strona została skorygowana.

jakby przyjaciółce chciała dać do zrozumienia, iż panuje nad nim wszechwładnie, a stosunki, które ich łączą daleko są ściślejsze niżeli były w istocie.
Całą tę grę Nina z pozornym swym chłodem i obojętnością widziała bardzo jasno, żal jéj było biednego chłopca... ale nie mogła go ani ostrzedz ani zapobiedz. Oczyma śledziła ich oboje, rumieniła się na każde śmielsze wystąpienie starościnéj, milczała... Wieczór upłynął tak na pozór na bardzo zwyczajnéj rozmowie, pod któréj jednostajną barwą ukrywało się mnóstwo sideł, dwuznaczności i tajemniczych węzłów zadzierżgniętych na jutro... Gdy kasztelanowa wstała nareszcie, aby się pożegnać i odejść... a Konstanty znajdując porę spóźnioną, wziął także za czapkę, starościna dopełniając wedle planu kompromitacji pupilla, zatrzymała go z uśmiechem, kazała mu czapkę położyć i odprowadziła, zostawiwszy go w salonie, kasztelanową do przedpokoju...
— Na miłość Boga, Gietto! co ty myślisz? co ty robisz? na co to robisz