Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/261

Ta strona została skorygowana.

nieubłaganemu bóstwu jakiemu! — westchnęła kasztelanowa, — jak dziecko musisz połamać swe lalki, aby się niemi zabawić.
— Jesteś nieznośna, kaznodziejko...
— Gietto! daj Boże, abyś nie odcierpiała także twéj płochości.
— Bądź spokojną, — uśmiechając się szepnęła jéj w ucho starościna, — dziś go tylko zatrzymam do północy en tête á tête... ale gdy go wypuszczę, ręczę ci, że już mi go nikt odebrać nie potrafi! Ani ty nawet! A widzę, widzę, — dodała grożąc, — że się jejmości bardzo podobał, że pani na nim uczyniła wrażenie i że si je n’y mettais pas bon ordre, mogłaby mi go kasztelanowa odebrać... Ale nic z tego, jutro już będzie zapóźno...
Kasztelanowa zarumieniła się gniewna i wyszła prawie jéj nie żegnając.
Starościna wróciła do salonu. Konstanty oczekiwał na nią, ale z czapką w ręku i widocznie pomięszany... Jak się stało, że piękna Gietta potrafiła go w salonie z tą czapką ciągle trzymaną, odchodzą-