Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/265

Ta strona została skorygowana.

kułak Metlicy i groźna jego prawica przywracały pożądany ład i spokój.
Zbliżając się zaś Konstanty mógł łatwo poznać po postawie Grzegorza, iż go zwyciężono, że olbrzym bezsilny miotał się rozpaczliwie, nie mogąc tajemniczemu owemu podołać nieszczęściu... Kiedy niekiedy wyciągał on dłoń ściśniętą i klął niewyraźnie... gospodyni zachodziła się od płaczu, widocznie nawet pocieszać nie śmieli.. służba stała przerażona i wryta.
Ledwie kniaź ukazał się na progu, Metlica, który go spostrzegł, żywo podbiegł ku niemu.
— Na miłość Bożą, co wam jest? co tu się stało? — zapytał chwytając go za rękę Konstanty.
Twarz Grzegorza przybrała ironiczny wyraz, który tylko największa czasem rozpacz nadawać umie.
— Co się stało! — zawołał — a! zaprawdę! rzecz bardzo naturalna, któréj ja głupi powinienem się był dawno spodziewać. Paniczowi któremuś, co ma prawo z łaski Bożéj wybierać sobie dziesię-