dnéj kliki i trzymają się za ręce... kruk krukowi oka nie wykole... Władza to szlachta, sędziowie szlachta... a cóż w ich oczach znaczy biedne dziecko chamskie!.. które wyrzucą potém na bruk zbezczeszczone gdy przekwitnie! Gdzie tu jest sprawiedliwość, kiedy oni jedni są ludźmi a my bydłem? Słyszałeś kniaziu, aby się woły na rzeź prowadzone skarżyły, że je zabijają! W najlepszym razie zapłacą... nie głową ale pieniędzmi... bo my jesteśmy otaksowani jak chamy.
Widząc, że się od niego nic nie dopyta, Konstanty poszedł do zapłakanéj matki, ale i ta nie mogła mu nic powiedzieć, łzy jéj przerywały mowę i powtarzała tylko: Julki nie ma... Julka uciekła.
Powoli reszta gości rozeszła się w milczeniu. Służba usunęła się, w pustéj salce został Metlica, który biegał jakby szukał co zgnieść i połamać... rozpłakana matka i przerażony Konstanty. Olbrzym pił z cebra wodę, aby pożar trawiący go ugasić i ciskał wiadro o posadzkę... tłukł co wziął w rękę; Konstanty ledwie powolnie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/267
Ta strona została skorygowana.