Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/281

Ta strona została skorygowana.

— Pewno że jest, bo wczoraj przyjechali. — Żyd się uśmiechnął. — Ale oni nie mieszkają we wiosce...
— A gdzież!
— A waj! to jest pański koncept, on ma chatę w lesie! Jaką chatę!! — I począł kiwać ręką.
— Daleko ztąd?
— Co? daleko... pół godziny drogi.
— A droga... dobra, pewna?
Arędarz się uśmiechnął znowu.
— Oni umyślnie tak zrobili, żeby żadnéj drogi nie było... Trzeba iść przez las... kto wie to trafi, kto nie wie, to zabłądzi...
— Przecież można dopytać?
— Kogo pytać? w lesie? chyba drzewa.
— Cóż poradzić? mój panie arendarzu.
— U mnie jest chłopiec, co za tryngeld doprowadzi.
— Zgoda, byle prędko. Jakże się to miejsce nazywa?
Żyd ruszył ramionami.
— Ono się nazywa chata... a u nas mówią hrabiowska chata... a sam jasny