wyszarzaną jarmułką. Był to chłopak zwinny, wesoły, ale niegadatliwy, szedł manowcami przed koniem podśpiewując, podskakując, rwąc gałązki, a niekiedy uśmiechając się tylko do kniazia białemi ząbkami.
Prowadził mimo braku drogi, z taką pewnością, iż w pół godziny z za ogromnych pni drzew ściany białéj chaty się pokazały. Jak tylko je żydek palcem wskazał kniaziowi, ten wstrzymał konia i oddał cugle przewodnikowi.
Żydek zdumiał się bardzo zobaczywszy, że podróżny zsiadłszy opatrzył pistolety, podsypał prochu na panewki i poprawiwszy szablę, dopiero posunął się daléj.
Gniazdko czułém tém imieniem nazwane stało w pośrodku dzikiego, nieprzetrzebionego lasu, opasane tylko bardzo misternym płotem z bramką. W dziedzińcu, pod dębem ogromnym, kamienny stół, ławy i mrucząca fontanna jedyną były ozdobą z mnóstwem kwiatów, które posadzono dokoła. Ściany chaty niskiéj, któréj okna jednak składały się z szyb
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/283
Ta strona została skorygowana.