Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/285

Ta strona została skorygowana.

Widocznie państwo wyjść musieli, a słudzy korzystali z tego i rozpierzchli się także odpoczywać gdzieś w chłodzie.
W stanie umysłu, w którym się kniaź znajdował, oczekiwanie było jedną z największych przykrości, na jakie mógł być narażony. Potęgowało ono niecierpliwość, rozgorączkowywało...
Nie śmiał siąść, nie mógł chodzić, stał wryty i jak przykuty w progu z oczyma zwróconemi na chatę, gdy śmiechy wesołe dały się słyszeć w niewielkiém oddaleniu za domkiem. W jednym z nich ucho Konstantego nawykłe do głosu Julki poznało bez trudności świeży jéj prawie dziecinny uśmieszek, pełen radości i szczęścia.
Gorzko mu się zrobiło, myśląc jak często nie wiedząc o tém, śmiech i wesele graniczą blizko z płaczem i rozpaczą. On tu przybył szczęście zamącić i zerwać spokój i ciszę. Ale tak kazała powinność.
Nim miał czas przyjść do siebie i ochłonąć z wrażenia, z boku chaty ukazała się para szczęśliwa. Julka sparta na ramieniu człowieka nie zbyt wyglądającego młodo,