Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/286

Ta strona została skorygowana.

bladego, wycieńczonego, z wyrazem twarzy słodkim ale chytrym i niemal okrutnym, szła rozmarzona jak dziecię nieopatrzne, uśmiechające się rozbójnikowi, co je na ręku unosi.
Na widok kniazia, którego ona pierwsza spostrzegła, krzyknęła przeraźliwie, chwyciła silnie za rękę hrabiego i chciała uciekać. Towarzysz jéj podniósł dumnie głowę, zmarszczył brwi, a domyślając się, z kim ma do czynienia, mimo trwogi Julki posunął się żywo ku Konstantemu...
W ręku trzymał rodzaj pejcza.
— Co wpan tu robisz? — zawołał z niewyrażoną dumą i gniewem — kto waćpan jesteś?
— Jestem kniaź Korjatowicz Kurcewiez, brat téj nieszczęśliwéj, o któréj krzywdę przychodzę się upomnieć.
Hrabia na chwilę zamilkł, usiłując się uwolnić od Julki, która kryła twarz za nim, a nie puszczała ręki jego.
— Czego waćpan chcesz? — zawołał hrabia.
— Mówiłem wam to.